Bracia w zespole piłkarskim nie są rzadkością. Czasem zdarza się nawet mieszane rodzeństwo grające w jednym klubie (choć w różnych zespołach – męskim i żeńskim), jak Radja i Riana Nainggolanowie w Romie kilka lat temu. Rzadkim przypadkiem jest za to mieć w składzie dwóch piłkarzy o identycznych imionach i nazwiskach. Tę sytuację znamy z Legii Warszawa, w której grało dwóch Tomaszów Sokołowskich. Czy da się jednak wystawić skład złożony z piłkarzy o jednym nazwisku? To się raczej nie może zdarzyć. No, chyba, że w Granicznych Krowica, którzy mają w kadrze dwudziestu trzech zawodników o nazwisku Furgała.
- Furgała znajduje się na 4933. miejscu w zestawieniu najpopularniejszych męskich nazwisk w Polsce, a jednak Graniczni Krowica do rozgrywek lubaczowskiej A klasy zgłosili aż 23 zawodników o tym nazwisku.
- Furgałowie z Granicznych w większości nie są spokrewnieni, choć w zespole jest czterech braci oraz ich dwóch kuzynów. Furgałowie licznie reprezentowali klub od początków jego istnienia. W Granicznych grał m.in. ojciec wspomnianych braci.
- – Nie ma co ukrywać, wypełnianie raportu meczowego po spotkaniu Granicznych trwa dłużej niż zwykle. Ale nie jest tak, że traktujemy to jako karę. Przywykliśmy, że musimy się mocniej skoncentrować – twierdzą podkarpaccy sędziowie.
- Graniczni są jednym z wielu amatorskich klubów, którym coraz trudniej funkcjonować. Prezes klubu narzeka na brak wsparcia z centrali. – Zbigniew Boniek nie ma pojęcia jak wygląda piłka na prowincji – mówi Henryk Nizierski, piłkarz, trener, sponsor i prezes klubu w jednej osobie.
– Jeszcze nie zdarzyło się, żeby w wyjściowym składzie zagrali sami Furgałowie. Z drugiej strony nigdy też nie mieliśmy ich tak wielu, jak teraz – śmieje się Henryk Nizierski, grający prezes Granicznych Krowica, czołowego zespołu lubaczowskiej A klasy. Zgłoszenie do rozgrywek 23 zawodników o tym samym nazwisku, to ewenement na skalę światową.
Według danych opublikowanych przez Ministerstwo Cyfryzacji, w styczniu bieżącego roku żyło w Polsce 839 mężczyzn o nazwisku Furgała. To raczej niewiele, w kraju jest prawie 5 tysięcy powszechniejszych nazwisk. Tym bardziej wyjątkowe jest, że aż 23 Furgałów znalazło się w jednym zespole. Zdecydowana większość osób o tym nazwisku żyje na Podkarpaciu, najczęściej w Lubaczowie lub okolicach. Dlatego, co chyba jeszcze bardziej niezwykłe, piłkarze Granicznych zwykle nie są ze sobą spokrewnieni. – Tak naprawdę mamy w zespole tylko jedną najbliższą rodzinę. To czterej bracia, których ojciec w przeszłości również grał w naszym klubie. Od dzieciństwa chodzili więc na mecze, wsiąkli w klimat i zostali na lata – uśmiecha się Kamil Furgała, 21-letni pomocnik Granicznych Krowica. Wspomniani bracia, to jego kuzyni. W zespole występuje jeszcze jeden ich krewniak.
„Stasiek, ile Furgałów dzisiaj?”
O ile u osób spoza regionu taka liczba piłkarzy o jednym nazwisku może dziwić, to miejscowi już do tego przywykli. – Stasiek, ile Furgałów dzisiaj? – zapytał kolegę jeden z kibiców przed meczem Gwiazda Wielkie Oczy – Graniczni Krowica. – A ni wiem, cztery bedo grały pewno – odparł sympatyk lokalnego futbolu. Pomylił się, ponieważ ostatecznie wystąpiło ośmiu zawodników o tym nazwisku.
Liczba Furgałów jest lokalnym folklorem, może być atrakcją dla postronnych widzów, lecz musi nastręczać również problemów. – Nie ma co ukrywać, wypełnianie takiego raportu meczowego trwa dłużej niż zwykle – przyznaje Tomasz Zazula, arbiter główny meczu w Wielkich Oczach. Jak wygląda uzupełnienie sprawozdań meczowych przez sędziów? Otrzymują oni od obu zespołów protokoły ze składami, a następnie, już po spotkaniu, wypełniają na tej podstawie raporty meczowe w internetowym systemie Extranet. Tam wybierają nazwisko z rozwijanej listy, na której umieszczeni są wszyscy zgłoszeni do ligi zawodnicy. Zazwyczaj wystarczy kliknąć we właściwe nazwisko, ale w przypadku Granicznych arbiter musi zwrócić również uwagę na imię, a nawet datę urodzenia. W drużynie powtarzają się bowiem niektóre imiona Furgałów. – Sędziowie nie traktują jednak meczów Granicznych jako karę. Przywykliśmy po prostu, że trzeba być szczególnie czujnym przy wypełnianiu dokumentów – dopowiadają Piotr Ziegelheim i Jakub Kida, arbitrzy asystenci w ostatnim spotkaniu.
Z tym, na co sędziowie powinni uważać okazjonalnie, przy każdej kolejce mierzy się jednak Henryk Nizierski, piłkarz, trener i prezes Granicznych. – Po każdym meczu muszę sprawdzać czy raport w Extranecie zgadza się ze sprawozdaniem i naszymi notatkami. Czasem zdarza się, że muszę dzwonić do związku i wyjaśniać sprawę, bo kartkę zapisano nie temu zawodnikowi, któremu trzeba. Na szczęście nie zdarzyło się jeszcze przegrać meczu walkowerem z powodu błędu w liczeniu kartek czy zapisywaniu ich zawodnikom – zapewnia Nizierski.
Prezes, trener, piłkarz, sponsor i sprzątaczka w jednej osobie
44-letni Nizierski, choć ma nietypowe jak na ten zespół nazwisko, jest chyba najważniejszą osobą w klubie. – Piłkarz, trener, prezes i sprzątaczka – uśmiechnął się podczas powitania. Nie dodał jeszcze, że czasem bywa kierowcą zespołu, gdy zabiera ze sobą kolegów na mecz, oraz jest sponsorem klubu. Na strojach Granicznych widnieje logo jego firmy meblarskiej. Pomimo tylu zajęć oraz wychowywaniu z małżonką trojga dzieci, wciąż nie ma dość piłki nożnej. – Pochodzę z Krowicy Samej, jestem w klubie niemal od samego początku, najpierw jako junior, potem piłkarz seniorów, a od lat również jako prezes. Nie umiem z tego zrezygnować. A nawet gdy raz chciałem przestać być prezesem, to chłopaki namówili mnie i przekonali, że jestem im potrzebny – przypomina. Podobnie było zresztą przed meczem w Wielkich Oczach. – Panowie, może ja na ławce dziś zacznę, co? Kto zagra na stoperze? – rzucił w szatni Nizierski. – Ty – odpowiedział mu chórem zespół.
W amatorskich klubach łatwo jednak nie jest. – Wielką pomocą są dla mnie chłopaki z drużyny oraz wójt Wiesław Kapel, na którego zawsze możemy liczyć i dzięki któremu mamy nowoczesny budynek klubowy. Brakuje jednak wsparcia PZPN dla małych klubów. Prezes Boniek nie ma pojęcia jak wygląda piłka na prowincji – mówi Nizierski. – Dla nas problematyczna jest choćby konieczność rejestracji zawodników online. Dawniej mogłem pojechać do okręgowego ZPN i wszystkich zgłosić za jednym razem oraz dostać potwierdzenie prawidłowego przebiegu procedury. Dobrze, że można teraz to zrobić przez internet, ale dlaczego nie można wybrać czy chce się dokonać tego online, czy fizycznie, w biurze? To byłaby pomoc dla klubów takich, jak nasz. Żyjemy na końcu świata, nie wszędzie jest tak doskonały internet, jak w Warszawie. Zdarza się, że podczas rejestracji zawodników komputer bardzo długo „mieli” wszystkie dokumenty i do końca nie mamy pewności czy wszystko poszło w porządku – tłumaczy grający prezes, który mieszka trzy kilometry od granicy. Po wejściu do jego domu, goście dostają od operatora komórkowego wiadomość powitalną z cenami usług telekomunikacyjnych na Ukrainie.
Problematyczne wymogi
Bliskość granicy sprawia, że do okolicznych klubów chętnie trafialiby Ukraińcy. Nie zawsze jednak mogą, ponieważ na tym poziomie rozgrywkowym na boisku może być tylko jeden zawodnik spoza Unii Europejskiej. Drugi mógłby zagrać, gdyby miał z klubem zawodowy kontrakt. Jednym z celów wprowadzenia tego zapisu była ochrona miejsc dla młodych polskich zawodników. – Ale w praktyce często w okolicznych zespołach po prostu nie ma komu występować. Młodzi wyjeżdżają stąd, kiedy tylko mogą. A to na studia, a to za pracą. Teraz są wakacje, w dodatku koronawirus utrudnia podróżowanie, więc mam komfort przy wyborze składu. Ale już wiem, że przyjdzie wrzesień i cześć zawodników pojedzie do pracy do Niemiec, kolejni do Norwegii, inni zaczną szkołę, a jeszcze następni w październiku pójdą na studia. Drugi raz taki komfort przy wyborze składu będziemy mieli pewnie dopiero w ostatniej kolejce rundy, gdy chłopaki wrócą z zagranicy. Poluzowanie restrykcji dotyczących obcokrajowców, pomogłoby wielu klubom przetrwać, chroniłoby je przed upadkiem. Najdziwniejsze jest, że gdyby nasi sąsiedzi mieli na przykład niemieckie paszporty, a nie ukraińskie, to mogliby grać u nas bez przeszkód – uważa Nizierski.
Obrońca Granicznych przypomina, jak wiele dało drużynie przed kilkoma laty wzmocnienie ze wschodu. – Grał u nas doświadczony Ukrainiec imieniem Wasyl. Pomagał rozwiązywać problemy kadrowe oraz sprawił, że byliśmy o wiele lepsi. Przyjeżdżał do Polski nie tylko na mecze, ale również w środku tygodnia prowadził u nas treningi. Chłopaki bardzo się przy nim rozwinęli, zrobili gigantyczny postęp. Widać było, że dawniej Wasyl grał na dużo wyższym poziomie. Przyjeżdżał do nas, mimo, że poświęcał na to cały dzień, bo ze względu na jakość ukraińskich dróg, podróże są tam o wiele dłuższe. A jeszcze musiał swoje odstać na granicy. Żałuję tylko, że potraktowaliśmy go nie do końca w porządku, bo posłuchaliśmy podszeptów ludzi, którzy chcieli dać szansę innemu z Ukraińców, młodszemu. A że mógł grać tylko jeden, to Wasyl stwierdził, że nie chce poświęcać całego dnia, by obejrzeć z ławki rezerwowych mecz polskiej A klasy. I nie ma się co dziwić – wzdycha Henryk Nizierski.
Prowadzący zespół z Krowicy Samej wychowanek klubu krytykuje również konieczność posiadania na najniższych szczeblach szkoleniowca z licencją oraz zespołu juniorów. – Po kursie trenerskim po prostu podpisuję protokół jako trener. Nic więcej się nie zmieniło. A przecież autograf umiałem złożyć również wcześniej. To piłka amatorska, powinno się jak najbardziej ułatwiać istnienie najmniejszym klubom, upraszczać zasady – podkreśla.
Pierwsi w gminie
Na siódmym poziomie rozgrywkowym jest również wymóg posiadania zespołu juniorskiego. Z perspektywy miasta może nie wydawać się to wygórowanym wymogiem, ale trzeba pamiętać, że w Krowicy Samej i sąsiadujących z nią Krowicy Hołodowskiej oraz Krowicy Lasowej żyje łącznie około 1300 osób. Z tej grupy trzeba znaleźć kilkunastu chłopców, którzy mogą grać w jednej grupie wiekowej, a nie poszli już do jednego z miejskich klubów w okolicy. To zresztą kłopot wielu prowincjonalnych klubów. – Tym bardziej w dzisiejszych czasach, gdy chłopcy wolą grę na komputerach, a nie na podwórku. Choć ten problem dotyczy także dorosłych – podkreśla Paweł Chomyszyn, strzelec jedynego gola w spotkaniu z Gwiazdą Wielkie Oczy i brat kapitana zespołu. – Jestem z Krowicy, mam tu kolegów, których znam od dzieciństwa, spotkania z nimi to przyjemność, dlatego przyjeżdżam na mecze, choć mieszkam już w Rzeszowie, a to 100 kilometrów stąd. We wszystkich klubach z takich wiosek są jednak zawodnicy, którzy po wyjeździe za pracą lub założeniu rodziny nie mogą poświęcać tyle czasu, więc albo kończą z piłką, albo występują w miastach lub ligach szóstek. I trzeba ich zrozumieć – podkreśla Chomyszyn.
Na razie jednak Nizierskiemu, Chomyszynom, dwudziestu trzem Furgałom i pozostałym zawodnikom klubu chce się grać amatorsko i przede wszystkim spotykać w zaufanym gronie. A przy okazji osiągać sukcesy, bo w 2016 roku Graniczni byli pierwszym klubem z gminy (nie licząc zespołów z jej stolicy, czyli Lubaczowa), który awansował do ligi okręgowej. Dla ekipy z Krowicy to duży sukces, który udowodnił sens poświęcenia własnych pieniędzy oraz czasu. – I zdrowia! – dopowiada Nizierski, który pomimo uszkodzonych więzadeł krzyżowych wciąż odwleka operację, by móc regularnie grać w A klasie. Dlaczego mimo wielu obowiązków, rodziny i własnej firmy nadal mu się chce? – Trudno to wytłumaczyć. Trzeba być maniakiem – kończy.